Przedstawiciele Nissana znaleźli ciekawy sposób, by „wyjść z twarzą” z afery dotyczącej zaniżania rzeczywistego zużycia paliwa rozpętanej przez Mitsubishi.
18 kwietnia prezes Mitsubishi Motors - Tetsuro Aikawa – ogłosił, że producent stosował własne, niezgodne z japońskimi wymogami, testy zużycia paliwa. Proceder trwać miał od początku lat dziewięćdziesiątych i – w konsekwencji – objąć mógł setki tysięcy aut. Afera „rykoszetem” uderzyła w Nissana. Zaniżane dane objąć miały również 468 tys. aut wyprodukowanych przez Mitsubishi Motors dla Nissana. Były wśród nich modele Dayz i Dayz Box popularnego w Japonii segmentu Kei Car. Na rozbieżności między deklarowanym a rzeczywistym zużyciem paliwa jako pierwsi zwrócili uwagę właśnie pracownicy Nissana.

Po przyznaniu się Mitsubishi do fałszerstwa część analityków wieszczyła szybki koniec współpracy obu producentów. Przedstawiciele Nissana znaleźli jednak inne wyjście z sytuacji. Firma poinformowała niedawno, że zainwestuje aż 2,2 mld dolarów (237 mld jenów) w zakup akcji Mitsubishi Motors. Podana kwota wystarczy na odkupienie 34 proc. udziałów. Oznacza to, że Nissan stanie się największym pojedynczym udziałowcem Mitsubishi Motors przejmując de facto kontrolę nad japońskim producentem.
Ujawnienie afery momentalnie odbiło się na kondycji finansowej Mitsubishi Motors. Wartość rynkowa firmy spadła o 3 mld dolarów. Zastrzyk gotówki wyjdzie więc producentowi na dobre. Z transakcji zadowoleni są też przedstawiciele Nissana, którzy w ten sposób zyskują przyczółek na rynkach wschodzących. W Tajlandii, Indiach czy na Filipinach auta Mitsubishi cieszą się ogromnym powodzeniem.
Prezes koncernu Renault-Nissan – Carlos Ghosn - uspokaja, że fuzja z Nissanem nie oznacza marginalizacji Mitsubishi. Obie marki zachowają swoją odrębność. Już od 2011 roku obie firmy – w ramach joint venture - współpracują tworząc wspólnie bliźniacze modele segmentu Kei Car.