Każdy chciałby, żeby jego samochód – mimo wieku – znajdował się w świetnej kondycji.
Okazuje się jednak, że w przypadku aut hasło „lepiej zapobiegać niż leczyć” nie zawsze się sprawdza. W niektórych sytuacjach chęć utrzymania auta w idealnym stanie technicznym odbije się znacząco na stanie naszego portfela. Jakich usterek nie warto usuwać, gdy tylko zaczną dawać o sobie znać?
Świetnym przykładem tego typu dolegliwości jest np. wyrobione łożysko oporowe sprzęgła. Wielu, zwłaszcza świeżo upieczonych, kierowców po usłyszeniu dziwnego odgłosu, jaki pojawia się przy wciśnięciu pedału sprzęgła z miejsca udaje się do mechanika. Ten – przeważnie - „uziemia” pojazd na dwa/trzy dni i inkasuje za usługę od 300 do 600 zł. Starsi kierowcy, wychowani na maluchach, „dużych fiatach” czy polonezach, nigdy nie wpadliby nawet na pomysł, by – z uwagi na huczące łożysko – odstawiać auto do warsztatu. Ci doskonale zdają sobie bowiem sprawę z faktu, że wymiana samego łożyska to pieniądze wyrzucone w błoto. By dwa razy nie płacić za robociznę, należałoby wymienić nie tylko łożysko oporowe, ale też tarczę sprzęgła i „słoneczko”, czyli docisk. Jeżeli jednak te wciąż dają sobie radę z przenoszeniem momentu obrotowego nie warto od razu kupować całego kompletu sprzęgła. Oczywiście, z huczącym łożyskiem nie można jeździć w nieskończoność i – żeby była jasność – nikogo na to nie namawiamy. Jest jednak bardzo prawdopodobne, że – jeśli delikatnie obchodzimy się ze sprzęgłem – zanim do reszty się rozpadnie, przejedzie jeszcze kilka tysięcy kilometrów. Ten czas wykorzystać można np. na znalezienie kompletu sprzęgła za rozsądne pieniądze.
Niepokojące odgłosy jakie pojawiają się po wciśnięciu pedału sprzęgła powinny więc być dla nas swego rodzaju informacją, że w najbliższym czasie należałoby wymienić KOMPLETNE sprzęgło. Jeśli szum nie jest zbyt intensywny, zapewne mamy na to jeszcze kilka miesięcy. Jeśli z każdym dniem staje się wyraźnie głośniejszy – niestety – trzeba szybko rozglądać się za częściami. Pamiętajmy jednak, że awaria sprzęgła nawet wiele kilometrów od domu nie oznacza wcale finansowej katastrofy. Przy odrobinie wprawy w operowaniu gazem, z niesprawnym sprzęgłem, bez problemu przejedziemy dziesiątki kilometrów. To wystarczy, by dojechać do warsztatu i zaoszczędzić na lawecie.
Podobnie, jak z łożyskiem oporowym rzecz ma się również z simmeringiem wału (czyli uszczelką) pomiędzy silnikiem, a skrzynią biegów. Guma, która z biegiem czasu twardnieje coraz słabiej radzi sobie z naporem oleju, wiec po większym przebiegu wycieki z tego miejsca są normą w niemal każdym samochodzie. Sam simmering – jak na kawałek gumowej uszczelki przystało – niezależnie od klasy pojazdu - kosztuje zazwyczaj grosze, ale podobnie jak w przypadku łożyska oporowego – na wymianie mocno wzbogaci się mechanik. Powód? By wymienić ów nieszczęsny kawalek gumy, bez żadnej przesady – zdemontować trzeba pół samochodu. Konieczne będzie odpięcie półosi, a także „zrzucenie” skrzyni biegów i sprzęgła. Dlatego właśnie, jeśli wyciek nie jest mocno irytujący, lepiej częściej kontrolować poziom oleju w silniku, niż decydować się na wymianę uszczelniacza. Ten należy jednak dopisać do listy „szykujących się” napraw i spokojnie czekać, aż współpracy zacznie odmawiać sprzęgło. Decydując się na równoczesną wymianę simmeringu i kompletnego sprzęgła na robociznie oszczędzimy dobre 500-800 zł.
Pamiętajmy – stare samochody nie chlapią olejem. One, po prostu, znaczą teren...