Tempo podwyżek cen nowych aut w Polsce jest obecnie wyższe niż kiedykolwiek. Niestety – za wzrostem cen nie nadążają nasze wynagrodzenia.
Jak informuje Instytut Samar, średnia cena nowego auta w Polsce wynosiła we wrześniu 121 921. To aż o 11 proc. więcej niż rok temu. Obecnie na statystyczne nowe auto statystyczny obywatel pracować musi już przez 32 miesiące. Jeszcze w styczniu na taki zakup wystarczało 31 miesięcy pracy!
Skokowy wzrost cen jest wynikiem kilku czynników. Najważniejsze to nałożenie się na siebie pandemii koronawirusa (lockdown) i wejście w życie nowych unijnych norm emisji spalin. Te wymusiły na producentach zwrot w kierunku aut hybrydowych i – co za tym idzie - głęboką modernizację niemal całej oferty pojazdów. Właśnie z tego względu w ostatnim czasie jesteśmy świadkami klęski urodzaju hybryd mild i montowania w silnikach spalinowych filtrów cząstek stałych.
Zjawisko wzrostu cen w równym stopniu dotyczy samochodów popularnych i marek premium. Z analizy Samaru wynika, że w tym roku średnie ceny Porsche wzrosły o 19 proc., a BMW o 12,2 proc. W przypadku przystępniejszych cenowo marek o 11,2 proc. wzrosły ceny Suzuki, o 10,8 proc. Forda i o 10,1 proc Opla.
W przypadku popularnych modeli skokowy wzrost objął np.: Peugeota 2008 (średni wzrost ceny +33,4 proc.), Mazda2 (średni wzrost ceny +24,1 proc.) czy np. Opla Corsę (+22,8 proc.).
Dane publikowane przez Samar są bardzo ciekawe w kontekście ewentualnych zmian w sposobie naliczania akcyzy od pojazdów używanych. Trudno nie zauważyć, że rozbieżność cenowa miedzy przeciętnym sprowadzonym autem z drugiej ręki, a statystycznym nowym samochodem (które w ponad 70 proc! kupują klienci flotowi) jest blisko pięciokrotna!